ТОП авторов и книг     ИСКАТЬ КНИГУ В БИБЛИОТЕКЕ

А  Б  В  Г  Д  Е  Ж  З  И  Й  К  Л  М  Н  О  П  Р  С  Т  У  Ф  Х  Ц  Ч  Ш  Щ  Э  Ю  Я  AZ

 

..
Мы помним все - парижских улиц ад,
И веницьянские прохлады,
Лимонных рощ далекий аромат,
И Кельна дымные громады...
Мы любим плоть - и вкус ее, и цвет,
И душный, смертный плоти запах...
Виновны ль мы, коль хрустнет ваш скелет
В тяжелых, нежных наших лапах?
Привыкли мы, хватая под уздцы
Играющих коней ретивых,
Ломать коням тяжелые крестцы,
И усмирять рабынь строптивых...
Придите к нам! От ужасов войны
Придите в мирные объятья!
Пока не поздно - старый меч в ножны,
Товарищи! Мы станем - братья!
А если нет - нам нечего терять,
И нам доступно вероломство!
Века, века - вас будет проклинать
Больное позднее потомство!
Мы широко по дебрям и лесам
Перед Европою пригожей
Расступимся! Мы обернемся к вам
Своею азиатской рожей!
Идите все, идите на Урал!
Мы очищаем место бою
Стальных машин, где дышит интеграл,
С монгольской дикою ордою!
Но сами мы - отныне вам не щит,
Отныне в бой не вступим сами,
Мы поглядим, как смертный бой кипит,
Своими узкими глазами.
Не сдвинемся, когда свирепый гунн
В карманах трупов будет шарить,
Жечь города, и в церковь гнать табун,
И мясо белых братьев жарить!..
В последний раз - опомнись, старый мир!
На братский пир труда и мира,
В последний раз на светлый братский пир
Сзывает варварская лира!
30 января 1918
А. А. Ахматова
70
Чем хуже этот век предшествующих? Разве
Тем, что в чаду печалей и тревог
Он к самой черной прикоснулся язве,
Но исцелить ее не мог.
Еще на западе земное солнце светит
И кровли городов в его лучах блестят,
А здесь уж белая дома крестами метит
И кличет воронов, и вороны летят.
11 января 1920
ДОПОЛНЕНИЯ
ADAM MICKIEWICZ
DZIADOW CZESCI III USTEP
DROGA DO ROSJI
Po sniegu, coraz ku dzikszej krainie
Leci kibitka jako wiatr w pustynie;
I oczy moje jako dwa sokoly
Nad oceanem nieprzejrzanym kraza,
Porwane burza, do ladu nie zdaza
A widza obce pod soba zywioly,
Nie maja kedy spoczac, skrzydla zwinac,
W dol patrza, czujac, ze tam musza zginac.
Oko nie spotka ni miasta, ni gory,
Zadnych pomnikow ludzi ni natury;
Ziemia tak pusta, tak nie zaludniona,
Jak gdyby wczora wieczorem stworzona.
A przeciez nieraz mamut z tych ziem wstaje,
Zeglarz przybyly z falami potopu,
I mowa obca moskiewskiemu chlopu
Glosi, ze dawno stworzone te kraje
I w czasach wielkiej Noego zeglugi
Lad ten handlowal z azyjskimi smugi;
A przeciez nieraz ksiazka ukradziona
Lub gwaltem wzieta, przybywszy z zachodu,
Mowi, ze ziemia ta nie zaludniona
Juz niejednego jest matka narodu.
Lecz nurt potopu szedl przez te plaszczyzny,
Nie zostawiwszy drog swojego rycia,
I hordy ludow wyszly z tej ojczyzny,
Nie zostawiwszy siadow swego zycia;
I gdzies daleko na alpejskiej skale
Slad zostawily stad przybyle fale,
I jeszcze dalej, na Rzymu pomnikach,
O stad przybylych mowia rozbojnikach.
Kraina pusta, biala i otwarta
Jak zgotowana do pisania karta.
Czyz na niej pisac bedzie palec Boski,
I ludzi dobrych uzywszy za gloski,
Czyliz tu skrysli prawde swietej wiary,
Ze milosc rzadzi plemieniem czlowieczem,
Ze trofeami swiata sa: ofiary?
Czyli tez Boga nieprzyjaciel stary
Przyjdzie i w ksiedze tej wyryje mieczem,
Ze rod czlowieczy ma byc w wiezy kuty,
Ze trofeami ludzkosci sa: knuty?
Po polach bialych, pustych wiatr szaleje,
Bryly zamieci odrywa i ciska,
Lecz morze sniegow wzdete nie czernieje,
Wyzwane wichrem powstaje z lozyska
I znowu, jakby nagle skamieniale,
Pada ogromne, jednostajne, biale.
Czasem ogromny huragan wylata
Prosto z biegunow; niewstrzymany w biegu
Az do Euxinu rownine zamiata,
Po calej drodze miecac chmury sniegu;
Czesto podrozne kibitki zakopie,
Jak symuni blednych Libow przy Kanopie.
Powierzchnie bialych, jednostajnych sniegow
Gdzieniegdzie sciany czarniawe przebodly
I stercza na ksztalt wysp i ladu brzegow:
To sa polnocne swierki, sosny, jodly.
Gdzieniegdzie drzewa siekiera zrabane,
Odarte i w stos zlozone poziomy,
Tworza ksztalt dziwny, jakby dach i sciane,
I ludzi kryja, i zowia sie: domy.
Dalej tych stosow rzucone tysiace
Na wielkim polu, wszystkie jednej miary:
Jak kitki czapek dma z kominow pary,
Jak ladownice okienka blyszczace;
Tam domy rzedem szykowane w pary,
Tam czworobokiem, tam ksztaltnym obwodem;
I taki domow pulk zowie sie: grodem.
Spotykam ludzi - z rozroslymi barki,
Z piersia szeroka, z otylymi karki;
Jako zwierzeta i drzewa polnocy
Pelni czerstwosci i zdrowia, i mocy.
Lecz twarz kazdego jest jak ich kraina,
Pusta, otwarta i dzika rownina;
I z ich serc, jako z wulkanow podziemnych,
Jeszcze nie przeszedl ogien az do twarzy,
Ani sie w ustach rozognionych zarzy,
Ani zastyga w czola zmarszczkach ciemnych
Jak w twarzach ludzi wschodu i zachodu,
Przez ktore przeszlo tyle po kolei
Podan i zdarzen, zalow i nadziei,
Ze kazda twarz jest pomnikiem narodu.
Tu oczy ludzi, jak miasta tej ziemi,
Wielkie i czyste - iynigdy zgielk duszy
Niezwyklym rzutem zrenic nie poruszy,
Nigdy ich dluga zalosc nie zaciemi;
Z daleka patrzac - wspaniale, przecudne,
Wszedlszy do srodka - puste i bezludne.
Cialo tych ludzi jak gruba tkanica,
W ktorej zimuje dusza gasiennica,
Nim sobie piersi do lotu wyrobi,
Skrzydla wyprzedzic, wytcze i ozdobi;
Ale gdy slonce wolnosci zaswieci,
Jakiz z powloki tej owad wyleci?
Czy motyl jasny wzniesie sie nad ziemie,
Czy cma wypadnie, brudne nocy plemie?
Na wskros pustyni krzyzuja sie drogi:
Nie przemysl kupcow ich ciagi wymyslil,
Nie wydeptaly ich karawan nogi;
Car ze stolicy palcem je nakryslil.
Gdy z polska wioska spotkal sie uboga,
Jezeli trafil w polskich zamkow sciany,
Wioska i zamek wnet z ziemia zrownany
I car ruiny ich zasypal - droga.
Drog tych nie dojrzec w polu miedzy sniegi,
Ale srod puszczy dosledzi je oko:
Proste i dlugie na polnoc sie wloka,
Swieca sie w lesie, jak w skalach rzek biegi.
I po tych drogach ktoz jezdzi? - Tu cwalem
Konnica wali przyproszona sniegiem,
A stamtad czarnym piechota szeregiem
Miedzy dzial, wozow i kibitek walem.
Te pulki podlug carskiego ukazu
Ciagna ze wschodu, by walczyc z polnoca;
Tamte z polnocy ida do Kaukazu;
Zaden z nich nie wie, gdzie idzie i po co;
Zaden nie pyta. Tu widzisz Mogola
Z nabrzmialym licem, malym, krzywym okiem;
A tam chlop biedny z litewskiego siola,
Wybladly, teskny, idzie chorym krokiem.
Tu blyszcza strzelby angielskie, tam luki
I zmarzla niosa cieciwe Kalmuki.
Ich oficery? - Tu Niemiec w karecie,
Nucac Szyllera piesn sentymentalna,
Wali spotkanych zolnierzy po grzbiecie.
Tam Francuz gwizdzac w nos piesn liberalna,
Bledny filozof, karyjery szuka
I gada teraz z dowodzca Kalmuka,
Jak by najtaniej wojsku zywnosc kupic.
Coz, ze polowe wymorza tej zgrai,
Kasy polowe beda mogli zlupic,
I jesli zrecznie dzielo sie utai,
Minister wzniesie ich do wyzszej klasy,
A car da order za oszczednosc kasy.
A wtem kibitka leci - przednie straze
I dzial lawety, i chorych obozy
Pryskaja z drogi, kedy sie ukaze,
Nawet dowodzcow ustepuja wozy.
Leci kibitka; zandarm powoznika
Wali kulakiem, powoznik zolnierzy
Wali biczyskiem, wszystko z drogi zmyka,
Kto sie nie umknal, kibitka nan wbiezy.
Gdzie? - Kto w niej jedzie? - Nikt nie smie zapytac.
Zandarm tam jechal, pedzi do stolicy,
Zapewne cesarz kazat kogos schwytac.
"Moze ten zandarm jedzie z zagranicy?
Mowi jeneral. - Kto wie, kogo zlowil:
Moze krol pruski, francuski lub saski,
Lub inny Niemiec wypadl z cara laski,
I car go w turmie zamknac postanowil;
Moze wazniejsza pochwycona glowa,
Moze samego wioza Jermolowa.
Kto wie! ten wiezien, chociaz w slomie siedzi,
Jak dziko patrzy! jaki to wzrok dumy:
Wielka osoba; za nim wozow tlumy:
To pewnie orszak nadwornej gawiedzi;
A wszyscy, patrz no, jakie oczy smiale;
Myslilem, ze to pierwsze carstwa pany,
Ze jeneraly albo szambelany,
Patrz, oni wszyscy - to sa chlopcy male.
Co to ma znaczyc, gdzie ta zgraja leci?
Jakiegos krola podejrzane dzieci".
Tak z soba cicho dowodzcy gadali;
Kibitka prosto do stolicy wali.
PRZEDMIESCIA STOLICY
Z dala, juz z dala widno, ze stolica.
Po obu stronach wielkiej, pysznej drogi
Rzedy palacow. - Tu niby kaplica
Z kopula, z krzyzem; tam jak siana stogi
Posagi stoja pod sloma i sniegiem;
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139

ТОП авторов и книг     ИСКАТЬ КНИГУ В БИБЛИОТЕКЕ    

Рубрики

Рубрики